2016-05-18

Świątynia Konfucjusza 文廟

Chyba wszyscy wiedzą, jaki jest mój ukochany zabytek Kunmingu. Tak, zgadliście, Świątynia Konfucjusza! Nie będę się wgłębiać w jej historię - już dawno ją dla Was streściłam. Dziś więc tylko parę zdjęć, parę anegdotek, kilka wspomnień.
Jeszcze w zimie uczyłam się tylko w bibliotece. Biblioteka była ciepła. Choć tak samo nieogrzewana, jak moje mieszkanie, dogrzewali ją liczni studenci. Siedziałam więc przy niewygodnym stoliczku, stokroć lepszym od dziecięcego biurka w moim pokoju i cieszyłam się tym, że mi chwilowo nie kostnieją palce. Bibliotekę zamykano dopiero koło dziesiątej wieczorem, kiedy i tak marzyłam już tylko o łóżku.
A potem przyszła wiosna, cudna kunmińska wiosna! Jeśli tylko nie padało, zamiast pchać się do biblioteki, wypatrywałam na kampusie Uniwersytetu Yunnańskiego wolnych stolików. Mało ich było, zdecydowanie za mało. I jeszcze do ubikacji daleko... Właśnie dlatego jako miejsce nauki wybrałam Świątynię Konfucjusza; w samym centrum a jednak odseparowaną od miejskiego zgiełku zielenią, czerwonymi murami i pewnie jakimś tajemnym fengshui. Zamawiałam w herbaciarence herbatę - za kilka yuanów dostawało się gaiwan z liśćmi herbaty (bądź suszoną chryzantemą, jak kto lubi), a do tego wielgachny termos wypełniony wrzątkiem. Siadałam przy stoliku, rozkładałam książki i... najpierw rozkoszowałam się miejscem i herbatą. Następne godziny mijały mi na nauce, przerywanej rozmowami z tubylcami, obserwacjami ucywilizowanej przyrody (ach te klomby!) i występami amatorskich zespołów opery pekińskiej. Cóż za relaks! Co za wspaniałe popołudnie! Nawet jeśli nie zdołałam się tu nauczyć tyle, ile w bibliotece - było warto.
Kiedy zamieszkałam w Kunmingu mniej lub bardziej na stałe, zaczęli przyjeżdżać do mnie goście. Przyjaciele, rodzina, znajomi znajomych, fani bloga... Wszystkich zawsze prowadzałam do Świątyni Konfucjusza. Na opowieść o Starym Kunmingu i na herbatę. Na żale nad zmarnowanym potencjałem turystycznym tego miasta, na złorzeczenie ludziom, którzy pozwolili zniszczyć większość tego pięknego zabytku. Na chwilę oddechu. Z dumą powiem, że wielu gości pokochało to miejsce tak samo jak ja.
Niestety, i tu dotarła modernizacja. Choć alejki nadal są okupowane przez emerytów grających w chińskie szachy albo w go,
choć balustradę kamiennego mostu nadal zdobią sponiewierane lwy,
a ławki zajęte są przez spragnionych wieści staruszków,
niestety - odebrano mi największą radość. Zamknięto herbaciarnię!
Oficjalna wersja wypadków jest taka, że Świątynia jest w trakcie renowacji i herbaciarnię trzeba było zamknąć z przyczyn technicznych. Plotki zaś głoszą, że po pierwszym remoncie, który się zaczął rok temu i trwał prawie pół roku, po prostu podniesiono czynsz. I odtąd dawna herbaciarenka straszy blachą falistą; niby nadal można sobie usiąść w cieniu historii, ale - to już nie to samo...
Połaziłam, podumałam, przysiadłam na ławeczce, uważnie obserwując panią haftującą wkładki do butów. Ciekawe, czy Jej też brakuje herbaciarni?...
Tego dnia przyszłam wcześniej na herbatę, ale tak naprawdę byłam umówiona ze świekrą. Uczy się ona opery pekińskiej (na naukę nigdy nie jest za późno!) od Nauczyciela Ma, niewątpliwej sławy wśród yunnańskich amatorskich trup operowych. Od wielu lat prowadzi on wykłady na temat opery; jest niezłym akompaniatorem, ale - moim zdaniem - nieszczególnie dobrym nauczycielem. Mało przejmuje się intonacją i gestykulacją. Jeśli ktoś odśpiewa od początku do końca swoją partię i nie zgubi się po drodze, to w zasadzie nie zgłasza zastrzeżeń.
Spostrzeżeniami tymi nie podzieliłam się ze świekrą. Widać, że darzy ona Nauczyciela Ma wielkim szacunkiem. A przecież nie uczy się z zamiarem rozpoczęcia kariery operowej, tylko dla przyjemności. Skoro jest Jej przyjemnie, a lekcje są niedrogie - to po co ingerować?
Siedziałam sobie w ćwiczeniówce Nauczyciela Ma i zastanawiałam się nad tym, jak cudowne jest życie chińskich emerytów. W zasięgu ręki mają tyle rozrywek, tyle okazji, by się spotkać z przyjaciółmi i robić coś, co lubią! Moi świekrowie prowadzą życie towarzyskie zdecydowanie bogatsze ode mnie. Z najwyższym trudem udaje nam się spotkać raz w tygodniu na kolację - bo w poniedziałek lekcja tańca, we wtorek spotkanie z siostrami, we środę opera, we czwartek coś tam... No, w piątek możemy się ewentualnie spotkać ;)
Trzymam za samą siebie kciuki, by w ich wieku tak samo radośnie i aktywnie podchodzić do życia.

2 komentarze:

  1. Pięknie :) Jako fanka bloga również wpraszam się w przyszłości :)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.