2014-12-07

Stary człowiek i mewy

To był zwykły zimowy dzień. Gdy przyszedłem z kolegami nad Szmaragdowozielone Jezioro, mewy już hałasowały w locie.
W tłumie karmiącym mewy łatwo dało się zauważyć tego staruszka. Przygarbiony, obleczony w wyblakłe, niemodne, bawełniane ubranie, na plecach miał wyblakły niebieski plecak, nawet reklamówka, w której przynosił ptasi pokarm, też była wyblakła ze starości. Przyjaciel mi powiedział, że ten staruszek codziennie przemierza ponad dwadzieścia li*, by dotrzeć z przedmieść nad Jezioro, a robi to tylko po to, żeby przynieść mewom posiłek, żeby im dotrzymać towarzystwa.
Miejsca wyludnione były jego miejscem karmienia mew. Staruszek ostrożnie układał potłuczone kawalątka ciastek na poręczy balustrady, cofał się o krok i złożonymi w dzióbek ustami przyzywał mewy. Natychmiast mu odpowiadały i przylatywały, w kilka chwil zmiatały okruszki do czysta. Staruszek szedł wzdłuż balustrady, co chwila wykładając następną porcję, a mewy w tym samym rytmie przylatywały i zrywały się do lotu, układając się w białą, głośną, płynącą po niebie partyturę.
Z krzyków mew przebijał głos staruszka; cóż on tam za poezję recytuje? Nadstawiłem ucha: przemawiał serdecznie a poufale, że aż zmieniał akcent dialektu - Jednonogi, Szarogłówka, Czerwonodzioby, Car, Księżniczka...
"Czy Pan nadał mewom imiona?" - nie wytrzymałem.
Staruszek odwrócił głowę i na mnie zerknął, wciąż pochylony ku mewom: "Oczywiście, każda ma swoje imię".
"To pan je potrafi rozpoznać?" - setki podobnych białych skrzydeł frunęły w słońcu szybkie jak błysk; wątpiłem, czy staruszek naprawdę je widzi wyraźnie.
"Spójrz sam! Ten z obrączką na nóżce to Car" - staruszek pokazał mi go z zadowoleniem w głosie. Nagle krzyknął w stronę jeziora: "Jednonogi! Car! Pozwólcie tu na chwilę!".
Z powierzchni jeziora uniosły się dwie mewy i podfrunęły do staruszka. I faktycznie, na nóżce jednej z nich błyszczało złoto. Druga zaś podleciała do staruszka i zaczęła jeść mu z ręki. Miała tylko jedną nóżkę, więc gdy siadała, musiała bić skrzydłami, żeby utrzymać równowagę. Widocznie to właśnie był Jednonogi. Staruszek go karmił i jednocześnie przemawiał doń pieszczotliwymi słowy.
Gdy staruszek mówił o mewach, oczy mu jaśniały. "Mewy to najwierniejsi przyjaciele, dbali i uczciwi. Dwa lata temu była taka mewa, która przed odlotem z Kunmingu z pięć razy przysiadła na moim kapeluszu. Myślałem, że się tak ze mną droczy. Dopiero później zrozumiałem, że to było pożegnanie. W zeszłym roku nie przyleciała, w tym roku również jej nie ma... Mewy to szczęśliwe ptaki! Dawniej ludzie powiadali "białe mewy przylatują z wierszami". Gdy dziesięć lat temu przyleciały po raz pierwszy, wiedziałem, że razem z nimi przybyło szczęście". Staruszek zacmokał językiem, a mewy natychmiast się zleciały, obsiadając go szczelnie, aż przechodnie zatrzymywali się, by pooglądać to dziwo. Słońce chyliło się ku zachodowi, reklamówka staruszka świeciła pustkami. "Już czas, za chwilę odfruną. Słyszałem, że odpoczywają nad Jeziorem Dian; szkoda, że ja tam nie mogę iść". Staruszek obserwował stado mew, zataczających kręgi na horyzoncie, w jego oczach czaiła się tęsknota. Przyjaciel mówił, że od ponad dziesięciu lat każdej zimy staruszek codziennie przychodzi, jakby był mewy były jego bliską rodziną.
Całkiem niespodzianie paręnaście dni później ktoś mi powiedział, że staruszek zmarł.
Usłyszawszy tę wieść, przed oczyma nadal mieliśmy starego człowieka i mewy, dotrzymujących sobie nawzajem towarzystwa. Powiększyliśmy ostatnie zdjęcie, jakie zrobiliśmy mu w trakcie karmienia mew i zanieśliśmy nad Szmaragdowozielone Jezioro. I stała się rzecz niesamowita: oto stado mew przyleciało i zaczęło wirować nad zdjęciem staruszka, krzycząc głośno. A lot ich i głosy inne były niż zwykle, jakby wydarzyło się coś niezwykłego. Zaskoczeni, odsunęliśmy się od zdjęcia, robiąc mewom miejsce.
Mewy kolejno podlatywały do portretu, szybko bijąc skrzydłami, zupełnie, jakby chciały złożyć mu hołd. Staruszek spoglądał na nie w milczeniu ze swego zdjęcia, patrzył na swą niezliczoną zimową "dziatwę". Po chwili mewy zaczęły lądować przed portretem; stanęły w dwóch rzędach, jak białoskrzydłe anioły - żałobnicy.
Musieliśmy już iść. Gdy jednak próbowaliśmy zabrać portret, mewy stanęły do bitwy: otoczyły nas ciasno i krzyczały. Niełatwo było się wyrwać z tego białego wiru...
Przed pogrzebem staruszka nieśliśmy ten portret w stronę Domu Żałoby. Na plecach ten niebieski plecak, usta złożone w dzióbek, zupełnie jakby nadal przyzywał mewy. W sercu na pewno był szybującą mewą.
[Deng Qiyao - Stary człowiek i mewy]

Historia piękna i wzruszająca, a najlepsze jest w niej to, że - jest prawdziwa. Fotograf Li Zhixiong w 1995 roku pierwszy raz ujrzał staruszka przez okno knajpy. Siedzieli tam z przyjaciółmi i obserwowali dłuższą chwilę, jak staruszek karmi ptactwo, wysypując odrobina po odrobinie okruchy na balustradę. Na drugi dzień znów go ujrzeli w tym samym miejscu; właściciel knajpy rzekł, że staruszek przychodzi codziennie. Fotograf podszedł, prosząc o zdjęcie; staruszek nie wyraził zgody, zachowywał się nieufnie i w ogóle na fotografa nie zwracał uwagi. Jednak fotograf był cierpliwy; po jakimś czasie skompletował sobie w głowie historię życia staruszka. Wu Qingheng, bo tak brzmi jego imię, urodził się w 1924 roku. Ukończył Zachodnio-Południowy Połączony Uniwersytet. Później, wskutek wyrażania radykalnych poglądów w dyskusjach, został okrzyczany prawicowcem; jeszcze później wsadzono go do więzienia na skutek pomówienia. Gdy wyszedł, zaczął unikać ludzi, a jedynymi jego rozmówcami stały się mewy.
Z czasem fotografowi udało się przełamać barierę i dowiedział się o nim prawie wszystkiego. Że ma 308 yuanów emerytury i że każdej zimy połowę wydaje na karmę dla mew. Każdego wieczoru przygotowywał karmę na następny dzień; po śniadaniu przychodził na piechotę do Kunmingu, żałując 5 mao** na autobus. Do Cuihu, czyli naszego Szmaragdowozielonego Jeziora, udawało mu się dotrzeć około południa, do trzeciej karmił mewy, a później musiał już wracać do położonych na zachód od Kunmingu zakładów chemicznych, w których dawniej pracował jako robotnik. Przychodził akurat na kolację w stołówce; po kolacji krążył po niej, zbierając resztki bułeczek na parze, do których dodawał jajek, cukru i mąki, by zrobić karmę dla mew. Gdy je karmił, cały czas do nich mówił, tak słowem, jak i spojrzeniem - tak mówiłyby do siebie dwie dusze. Ptactwo było przezeń oswojone: ta mewa z jedną nóżką, uratowana przez staruszka od śmierci, w ogóle się go nie bała, a inne też chętnie podlatywały.
Po jakimś czasie staruszek pozwolił fotografowi na zrobienie serii zdjęć; dał się przekupić obietnicą zabrania go nad Jezioro Dian, tam, gdzie mewy układają się do snu.
Razu pewnego nie przyszedł; po dwóch dniach pojawił się, blady i słaby. Zachorował; przez trzy dni zjadł zaledwie jedną miskę makaronu, ale gdy tylko poczuł się lepiej, przyszedł nakarmić swe ukochane mewy. Historia się powtórzyła; gdy staruszek czwarty dzień się nie pojawił, postanowił fotograf go odszukać; kupiwszy leki i jedzenie pojechał z przyjaciółmi go odwiedzić... Było już jednak za późno. Staruszek zmarł poprzedniego dnia; zabrała go zwykła grypa.
24calowe zdjęcie staruszka zaniósł fotograf nad jezioro. Mewy przylatywały i stawały przed portretem jakby oddawały zmarłemu honory, a później nie pozwalały zabrać zdjęcia. Ale byli i ludzie - wielu kunmińczyków rozpoznawało staruszka ze zdjęcia, tak bardzo wtopił się on w krajobraz nad Cuihu. Gdy przyszedł dzień pogrzebu, setki ludzi przyszły pożegnać staruszka. Nie było pięknych mów, ani kwiatów. Ludzie przynosili zdjęcia mew i kładli je zmarłemu na piersi. Za życia był cieniem; dopiero, gdy go zabrakło, okazało się, że Cuihu bez niego jest już nie takie samo.
Parę lat później odsłonięto pomnik: uśmiechnięty staruszek, otoczony ukochanymi mewami, siedzący nad brzegiem jeziora.
Jakiś czas później opowiadanie "Stary człowiek i mewy", autorstwa profesora Deng Qiyao, wylądowało w podręcznikach dla szóstoklasistów. O staruszku wspominała telewizja i prasa, podając go jako przykład wspaniałego altruizmu.

Pierwszy raz zwróciłam uwagę na staruszka dzięki temu wpisowi. Wiecie, Cuihu jest maleńkie, ale jest tam tyle ciekawostek! Sam park i ludzie, którzy tam uwielbiają spędzać czas, zajęli mi niejedno popołudnie.
Teraz, kiedy idę nad Jezioro, często do staruszka zaglądam. Najczęściej wtedy, kiedy czuję się samotna. Patrzę na mewy i dziękuję Niebiosom za Przyjaciół i zwykłych znajomych. Wu Qingheng przedłożył towarzystwo ptactwa nad ludzkie; jakże nieufne musiało być jego serce, jak pełne goryczy! Kiedy patrzę na tę samotną postać, cieszę się, że ufam, że mam przyjaciół, że mam kogo kochać. Nawet jeśli czasami znajomość kończy się nożem wbitym w serce.

*li - tzw. mila chińska, ok. pół kilometra.
**mao - 10 "groszy"

4 komentarze:

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.