2017-06-01

nauczycielka

Czasami przeszłość potrafi człowiekowi odbić się czkawką.
Wychodzimy z naszej ulubionej kantońskiej knajpy. Tajfuniątko uwielbia tamtejszy kleik, ja kocham bakłażany i bułeczki na parze, ZB jest fanem makaronów i uszek w lekkich zupach. Świekrowie poświęcają się dla nas i też jedzą, choć kantońskiej kuchni nie znoszą, bo nie jest kuchnią kunmińską, a to dyskwalifikuje każdą kuchnię.
Jesteśmy już na dole, Tajfuniątko grzecznie zawinięte w chustę odpoczywa na moich plecach, ZB rozpościera nad nami parasol, ja oczywiście z miejsca wdeptuję w kałużę i już czuję, jak mi buty chlupią. Mimo to uśmiecham się miło do pani, która też patrzy na mnie z nieśmiałym uśmiechem. Ostatnio wszyscy się do mnie uśmiechają. To przez Tajfuniątko - podbija absolutnie wszystkie serca.
Tym razem to nie przez Tajfuniątko. Pani bowiem pyta cicho: "Ty jesteś z Polski, prawda?"
Zamurowało mnie. Szukam w pamięci znajomych Chinek, koleżanek z pracy, dawnych znajomych, kogokolwiek względnie pasującego do tej twarzy. W głowie pustka. Kiwam głową - tak, jestem z Polski. "Studiowałaś na Uniwersytecie Yunnańskim... ile to już? Będzie dziesięć lat?". Rozjaśniło mi się. Tak! Mam! To przecież nauczycielka. Nie pamiętam imienia, ale uczyła nas gramatyki i słownictwa w drugim semestrze. To był jej pierwszy raz z obcokrajowcami; była średnia, bo wydawało jej się, że wystarczy się przygotować tak, jak dla Chińczyków. Tymczasem Chińczycy nie zadają pytań, a my pytania mieliśmy bez przerwy. Nauczycielką była średniawą, ale - w sumie była miła. Po zajęciach przegadałam z nią wiele godzin, m.in. przy herbacie, u mnie w domu. Jak mogłam zapomnieć? No ale - faktycznie, to już osiem lat, a ja rzadko wracam myślami do tego pierwszego roku w Kunmingu. Zbyt wiele spraw mi się wtedy nie udało, by były to radosne wspomnienia.
Nauczycielka kontynuuje: "Widzę, że założyłaś rodzinę! Jakie śliczne dziecko! A to na pewno Twój mąż. Yi, prawda?".
Świekrowie przestali się uśmiechać. Z mojej własnej twarzy odpłynęła cała krew. Zdołałam wyjąkać: "nie, mój mąż jest Hanem". Tym razem zaczerwieniła się nauczycielka. Zorientowała się, że palnęła gafę. Zapadła niezręczna cisza. Pożegnałyśmy się nie biorąc od siebie nawzajem numerów telefonów ani wechatów. Ani to jej wina, ani moja. Po prostu - źle wypadło, że spotkałyśmy się akurat wtedy, gdy byłam otoczona moją chińską rodziną, której nie w smak było słyszeć o tym, że nawet moja nauczycielka znała mojego ex, który był Yi...
Całe szczęście ZB w ogóle nie zareagował - przecież zna moją przeszłość (sam też ma bogatą :P). A ja... Czy mam się czego wstydzić? Nie, nie muszę. Nikogo nie skrzywdziłam. A nawet jeśli skrzywdziłam, to za punkt honoru stawiałam sobie zadośćuczynienie. To zaledwie jedna karta wspomnień, głos z przeszłości, którą pewnie kiedyś będę wspominać z czułym uśmiechem.
Kunmingu, lepiej ode mnie wszystko pamiętasz...

4 komentarze:

  1. Oczywiście, że nie masz się czego wstydzić. Ot życie.
    Ja to miałam śmiesznie jak studiowałam tutaj - mieszkałam z niejakim T.Chenem i chodziłam z T.Chenem (obecnym mężem), a to byli dwaj różni faceci o tych samych imionach i nazwiskach! Ile ja się musiałam natłumaczyć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy4/6/17 14:17

    Oj niezrecznie, szczegolnie na tle roznych tam niecheci Han do mniejszosci, o ktorych dawno, dawno temu pisalas i vice versa... To chyba tak troche jakby w Polsce powiedziec, ze to ten Rosjanin? Bo normalnie chyba przeciez nikt by takim zazenowaniem nie reagowal na sam fakt pomylenia bylego faceta z obecnym jako takim.
    U nas pewnie by to zbyto jakims smiechem, rozladowaniem sytuacji, a tu sie zrobilo jak piszesz na tyle ciezkawo, ze nie bylo dalszej proby rozmowy.
    Troszke przykro, ze z takiego powodu zmarnowana szansa na odnowienie znajomosci.
    To chyba klasyczne odebranie twarzy?
    Zastanawiam sie, ktora nacje w Polsce mozna by odebrac jakos tak niezrecznie i nie przychodzi mi do glowy nikt poza Rosjaninem, chyba starsze pokolenie najmocniej odczuwa dyskomfort z powodu zaciesniania z nimi wiezi prywatnie wciaz. Ewentualnie ktos innego wyzwania, wiadomo, z obecna psychoza zwiazana z islamem i jego wyznawcami.
    A wlasnie, a propos wyznawcow. Nie bede pisac nazwy, ale zastanwia mnie ta psychoza Chin na tle zoltej sekty. Toczy sie to od lat, a ostatnio sporo tego widzialam w necie. Taka moda obecnie na temat? Kraj, w ktorym rzeczywiscie najrozniejsze medytacje przechodza i pomysly na zycie, a tu nagle taki opor, mimo ze podobno nie maja nic wspolnego z polityka.
    Spotkalam sie tez z opiniami, ze katolicy sa przesladowani, to prawda?
    Sirh

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, na pewno została stracona czyjaś twarz, tylko nie bardzo wiem, czyja ;)
      Znani mi Chińczycy na temat dowolnego wyznania albo "nie mają zdania" albo mają złe zdanie, spowodowane różnymi przekrętami wyznawców danego wyznania. Jeśli zaś chodzi o prześladowania - akurat w Yunnanie raczej się nie zdarzają, a muszę powiedzieć, że ostatnio zaniedbałam prasówkę z innych regionów.

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.