2014-01-27

Quo vadis?

Spaceruję sobie we wspaniałym, choć jednodniowym, hubejskim słońcu, wracając z Przymościa do Skrzyżowania. Fotografuję wszystko, co widzę, tak bardzo się cieszę tym, że mleczna mgła ustąpiła jesiennym barwom. Kocham słońce, kocham je nieprzytomnie, nie mogę bez niego żyć, a bogactwo kolorów, które nagle odkryłam na hubejskiej wsi, sprawia, że jestem szczęśliwa i nawet nie bardzo tęsknię za ZB.
Idę, mijają mnie dzieci wracające ze szkoły; ja sama mijam suszarnie tytoniu i skutery, wypadające z drogi na mój widok.
Wzruszający widok: staruszka z wnuczką, pielące ogródek, pogrążone w rozmowie. Nawet z drogi słychać ciche śmiechy.
Kurczę, dziewczę spojrzało, nie mogę nadal bezczelnie strzelać fotek. Słyszę rozmowę:
-Babciu, babciu, popatrz, tam jest obcokrajowiec!
Babcia nawet się nie odwróciła, metodycznie składa listki i opiernicza wnusię:
-Obcokrajowiec, nie obcokrajowiec, nie wypada się tak gapić i krzyczeć na jego widok.
Dziewczę się spłoniło, a babcia kontynuuje lekcję wychowawczą:
-Gości trzeba pozdrowić, żeby dobrze się u nas czuli.
I odwraca się do mnie, szczerząc się w bezzębnym uśmiechu. Już przygotowana na pytanie, czy już dzisiaj jadłam, najpopularniejszą formę pozdrowienia w Chinach, kiedy zabija mnie pytanie dokąd idę. Zapomniałam, w tym zapomnianym przez ludzi skrawku kraju to właśnie jest standardowe pozdrowienie. W sumie nie jest to dziwne: ludzie tutaj całymi dniami siedzą u siebie, nie chodzą na spacery ot tak, zawsze muszą mieć cel - idą na pole albo z niego wracają. Idą na targ albo do sąsiada. Idą odebrać dziecko ze szkoły albo do baru. Pytanie "dokąd idziesz?" jest najłatwiejszą kotwicą dla rozmowy.
Odpowiadam zgodnie z prawdą, że idę do Skrzyżowania. Staruszka z miłym uśmiechem mówi, że to jeszcze daleko i czy nie jestem aby głodna tudzież spragniona.
Oniemiałam. Serio. Mieszkam w Chinach już tyle lat i po rozmaitych wsiach się włóczyłam, ale tego typu zaproszenia nigdy dotąd się nie doczekałam. Czyli są jeszcze tacy ludzie, dla których gość w dom - Budda w dom!
Dziewczę sądziło chyba, że nie zrozumiałam, bo powtórzyło słowa babci w dość starannym mandaryńskim. Tak, zapomniałam powiedzieć - staruszka władała tylko lokalnym dialektem, z którego, na szczęście, jestem już w stanie sporo zrozumieć.
Uśmiecham się całą sobą, gdy mówię, że jest coraz później i niestety muszę już wracać, ale jeśli kiedyś jeszcze będę w okolicy, chętnie skorzystam z zaproszenia. Babcia pokazuje solidny dom tuż przy drodze.
-To nasz dom. Zawsze będziesz mile widziana.
Byłam w Hubei zaledwie trzy tygodnie, tę wioskę odwiedziłam tylko raz. I chociaż wróciłam do Kunmingu już kwartał temu, jakaś cząstka mojego serca została właśnie w tej malutkiej hubejskiej wioseczce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.